#44
I znowu obudził mnie telefon. Chyba zacznę wyciszać, bo inaczej nie pośpię. Odebrałem jednak.
- Słucham?
- Dzień dobry, czy ja rozmawiam z Mateuszem Lewandowskim?
- Tak.
Zaciekawiony kto to, oparłem się o zagłówek łóżka. Może to kolejny sponsor?
- Czy mógłby się Pan dziś stawić w restauracji "Roma" na ulicy Poniatowskiego?
- Tak, mógłbym, ale kim Pan jest?
- Nie ważne, jeśli się spotkamy powiem wszystko Panu.
- Proszę powiedzieć jak ma Pan na imię i nazwisko.
- Wszystko powiem na spotkaniu. Niech pan przyjedzie o 19.00.
Nigdzie nie mam zamiaru jechać. Nawet się te facet nie przedstawił. Ale o 18, kiedy oglądałem niekończące się reklamy na Polsacie, telefon zadzwonił po raz drugi.
- Więc przyjedzie Pan?
- Nie, chyba, że się Pan przedstawi.
- Dobrze. A więc na imię mam Maciej, na nazwisko Siejewicz. Mieszkam w Warszawie, więc?
- Już jadę.
Bardzo mnie zaciekawiło kto to, może to naprawdę kolejny sponsor? No bo chyba żadnej mafii nie podpadłem? Więc ubieram się szybko, biorę łyk napoju, perfumuję się i jadę. Wiem gdzie jest ta restauracja, ponieważ kilka razy byłem z żoną. Podjechałem na parking. Obok mnie stało nowiutkie, czarne BMW. Co za samochodzik! Wchodzę do restauracji. No właśnie, ale ja nawet nie wiem jak wygląda ta osoba, która do mnie dzwoniła. Zobaczyłem, że w kącie sali ktoś mi macha. Był to jakiś młodzieniec, lat może 23 - 25.
- Zapraszam, zapraszam! - zawołał.
Podałem rękę.
- Tak więc czego Pan chciał ode mnie?
Westchnął ciężko i powiedział:
- Przepraszam.
- Ale za co?
Byłem naprawdę nieźle zaskoczony.
- Za, za, za...ten wypadek...
- Jaki wypa...A więc to ty! - wrzasnąłem!
- Tak, to ja. Może już mnie Pan podawać na policję, uciekłem wtedy z miejsca wypadku. Zachowałem się jak totalny gówniarz, nie wiem co we mnie wstąpiło, nie wiem przed kim chciałem zaszpanować.
- Mogłeś zabić mnie i mojego kolegę!
Myślałem, że wyjdę z siebie. Chciałem mu mówiąc po polsku "zajebać".
- Przepraszam, proszę mi wybaczyć... - powiedział ze spuszczoną głową.
Nic nie odpowiedziałem. Postanowiłem nie zgłaszać go na policję, skoro sam się przyznał i mnie przeprosił.
- Co cwaniaczku? Wyrzuty sumienia?
- Tak. Przepraszam, czy, czy, czy ja mógłbym się jakoś odwdzięczyć?
Miałem powiedzieć już coś w stylu: "Przetnij sobie żyły żebyś cierpiał i trafił do szpitala", ale pomyślałem, że może się przydać...
- Ta czarna BMK-a jest twoja?
- Tak, moja, może Pan sobie w zamian ją wziąć, mam kasy full, bo mój ojciec jest prezesem pewnej firmy.
- Nie, nie, nie chcę jej, ale skoro się chwalisz, że masz tyle kasy, to może wspomógł byś nasz klub?
Oczy mu się zaświeciły.
- No jasne! Słyszałem, że stadion macie rozbudować! Dam wam trochę kasy na to, czasami jestem na waszych meczach, stąd znam Pana.
- I przeprosisz Jacka Gabrusiewicza.
- Kogo?
- To mój kolega, prowadził wtedy.
- Dobrze, więc zgoda? - powiedział wyciągając dłoń.
- Zgoda. - I podałem łapę mojemu oprawcy.
Następnego dnia na nasze konto wpłynęło 250.000 tys. złotych. Zawsze się przyda taka sumka. Oczywiście wyjaśniłem wszystko w klubie, a Jacek osobiście został przeproszony przez jegomościa. Wszystko zakończyło się szczęśliwie...
W następnej części: Mecz.