Od małego chłopca do znakomitego piłkarza.
Część 8 - Odszukanie rodziców Valencii...
Minęło kilka dni odkąd Valencia leży w szpitalu, jej stań jest trochę lepszy ale nadal jest bardzo słaba.. Przez te kilka dni nie spotkałem się z Caroliną ani razu, nawet nie posłem na najbliższe treningi. Ale trener dał mi tydzień przerwy z rzeczami związanymi z klubem. Pewnego dnia pomyślałem o Valencii i jej rodzinie, czemu nikt jeszcze się nie zgłosił z rodzinny? Czy Valencia nie ma najbliższych oprócz brata? Ciekawiło mnie to bardzo. W sobotę miałem trochę czasu bo Valencia miała jakieś badania do 15 i doktor powiedział żebym do tej godziny nie przychodził. Zadzwoniłem do mojego starego kumpela z policji bo pomyślałem ze mi pomoże w odszukaniu rodziców Valencii...
- Cześć Marek, tu Robert.
- O siema, jak dawno do mnie nie zdzwoniłeś.
- Mam sprawę.
- Jaką?
- To nie jest rozmowa na telefon, możesz przyjechać?
- Oczywiście, za 30 minut będę.
- Dobrze.
I rzeczywiście za 30 minut zjawił się w moim domu.
- No jestem.
- To bardzo dobrze bo to ważna sprawa.
- No to słucham.
- Pracujesz jeszcze w policji nie?
- Tak, a co?
- Bo chciałbym za twoją pomocą znaleźć pewnych rodziców mojej przyjaciółki.
- Zrobi się, a co to za sprawa?
- Bo przyjaciółka wylądowała w szpitalu bo została potrącona przez samochód, i chciałbym żeby jej rodzicie o tym wiedzieli.
- A to nie miała z nimi jakiegoś kontaktu?
- Chyba nie.
(chwili ciszy)
- To jak zrobisz to dla mnie Marku?
- Jasne ze zrobię.
Wtedy Marek wyszedł. A ja czekałem na jego telefon w tej sprawie zaledwie 1 dzień, w niedzielę o godzinie 18:53 dostałem telefon..
- Halo? Robert?
- Tak.
- Załatwiłem tą sprawę.
- Znalazłeś ich?
- Tak.
- Uff, jak dobrze.
- Zaraz do ciebie przyjadę.
- Dobrze.
Kilka minut i Marek był u mnie.
- Gdzie oni mieszkają?
- W Bari.
- Co oni robią tak daleko?
- Nie wiem.
- To kiedy jedziemy?
- Najlepiej jutro z samego rana.
- Dobrze, o 4 pasuje?
- Tak.
- To do jutra.
- Do jutra.
Tego dnia położyłem się bardzo wcześniej, bo musiałem wstać przed 3 żeby naszykować się na wyjazd do Bari. O 4:10 Marek zjawił się u mnie ze swoim kolegą.
- Kto to?
- Mój ochroniarz z służby.
- Pojedzie z nami?
- Tak.
- Dobrze, to jedziemy?
- Możemy jechać..
W Bari byliśmy o 14:45 i jechaliśmy do osiedla gdzie mieszkali rodzicie Valencii. Gdy dotarliśmy na miejsce i gdy zobaczyłem dom w którym mieszkali rodzicie Valencii byłem mocno zaskoczony..
Razem z Markiem oraz jego ochroniarzem zapukaliśmy do drzwi..
- Co kur*a znowu?
- Pan Antoniega Teiwo? - zapytałem się.
- Ta, czego?
- Wpuści nas pan?
- Chodźcie.
- Słyszał pan co się stało pańskiej córce?
- Jakiej znowu kur*a córce?
- No Valencii Teiwo.
- To nie moja córka..
- Jak to nie?
- Tak to kur*a a teraz stąd wypierdal*ać bo mam kaca..
I wtedy weszła Maydona Teiwo czyli matka Valencii..
- Antoniega kto przyszedł?
- Jacyś goście co pieprzą głupoty.
Wtedy poszedłem do kuchni skąd mówiła Maydona Teiwo..
- Jest Pani matką Valencii?
- W pewnym sensie tak, a co?
- Możemy porozmawiać na osobności?
- Dobrze, chodźmy na taras.
I poszedłem za matką Valencii...
- Wie pani co się stało Valencii?
- Nie, a co się stało!?
- Miała wypadek...
- Jak to?!
- Została kilka dni temu potrącona przez samochód i leży bardzo osłabiona w szpitalu.
- Gdzie?
- W Rzymie.
- To strasznie.. Nic jej nie jest?
- Strasznego nic ale może mieć zaniki pamięci czasem.
- Oj moja słodziutka Valencia, jak bym chciała być przy niej ale nie jestem jej prawowitą matką..
- Jak to?
- Nie słyszałeś?
- Nie.
- Ja z moim mężem adoptowaliśmy ją jak miała kilka miesięcy..
- Czemu? A gdzie jej prawdziwi rodzicie?
- Zginęli..
(chwila ciszy)
- Jest pani blisko z Valencią?
- Zawsze byłam, ale nie wiem jak teraz. Odkąd wyjechała do Polski trzy lata temu nie odżywała się do mnie.
- A chciałaby pani jechać do Rzymu, do swojej córki?
- No oczywiście ze bym chciała, tylko nie mam ani grosa żeby podróżować ciężko mi kupić chleb. a jeszcze podróże..
- Ja pani zafunduję.
- Dziękuje ci chłopcze!
- To jak? jedziemy?
- Teraz?
- No.
- Jestem gotowa!
Przed wyjściem z nami Pani Maydona pożegnała się z mężem..
- To ja jadę do Valencii.
- Gdzie?
- Do Valencii, do Rzymu.
- Do tej kur*wy?
W tym momencie nagle coś mnie porwało i chciałem temu ''żulowi'' skopać mordę.. Ale zatrzymał mnie Marek.
- Robert, nie warto..
- Ale on obraził Valencię, swoją przyszywaną córkę!
- Wiem, ale nie warto. Co zrobisz pobijesz go? i co wtedy? Valencia nie będzie mieć cie przy sobie jeśli pójdziesz do więzienia..
- Masz rację...
Kilka minut później i jechaliśmy już do Rzymu, do szpitala Świętego Alexa gdzie leżała Valencia..
Co w części 9;.
- Rozstanie...
- Mecz.