Carlo Ancelotti zaszokował dziś nie jedną osobę wystawiając właściwie "rezerwowy" skład. Włoch tłumaczył wszystkim, że mimo początku sezonu, musi dać odpocząć swojej żelaznej jedenastce, przed bardzo ważnym meczem derbowym z Atletico. Zaufał tym, którzy dostawali najmniej minut lub wcale. Spoglądając na drużynę przeciwnika, rzeczywiście mogliśmy odnieść wrażenie, że pomimo rezerwowej jedenastki Real poradzi sobie z Elche, drużyną która waha się pomiędzy Primera, a Segunda División. Już początek spotkania potwierdził przedmeczowe przypuszczenia. Pierwsza akcja meczu o mały włos nie zakończyła się bramką. Podawał Marcelo, a strzelał Benavente. Spotkanie było bardzo spokojne, co kilkadziesiąt minut oglądaliśmy próby uderzeń na bramkę w wykonaniu obu zespołów. Emocje zaczęły się tak naprawdę przed samym końcem pierwszej połowy. Stevanović wrzucił piłkę do del Morala, a ten precyzyjnym uderzeniem głową zdobył bramkę.
Królewskim zaczynał palić się grunt pod nogami. Tak zakończyła się pierwsza połowa. Gospodarze prowadzili, chociaż to goście byli częściej przy piłce. Należy jednak pamiętać, że własny stadion jest wielkim atutem drużyn teoretycznie słabszych. Carlo chyba o tym zapomniał.
Real nie miał nic do stracenia i jak najszybciej chciał strzelić wyrównującą bramkę, angażując przy tym jak najwięcej osób do ataku. Taka taktyka nie okazała się jednak najlepsza, gdyż co rusz
Los Blancos narażali się na kontry, które w wykonaniu zawodników Elche byłby nadzwyczaj skuteczne i groźne. W bramce dwoił się i troił Iker Casillas broniąc w krótkich odstępach czasu dwie akcje sam na sam z Corominasem i Boakye. Do trzech razy sztuka i jak się okazało trzeci strzał w drugiej części gry Elche przyniósł im gola. Rzut rożny, strzał, katastrofalne wybicie Illary do przeciwnika, strzał i gol do pustej bramki. W 57 minucie zespół z Elche prowadził 2:0 z Realem Madryt, a nie był to jeszcze koniec emocji. Goście z Madrytu rzucili wszystko na jedną kartę. Dopiero w 68 minucie Jese zdobył rzut wolny i silnym podaniem ze skraju pola karnego dograł do Benzemy, a ten w ekwilibrystyczny sposób zdobył kontaktową bramkę. Radość, a raczej rozpaczliwa pogoń za wynikiem nie trawa zbyt długo. Zajęty na ataku cały zespół zapomniał o obronie i w ten sposób narodziła się trzecia bramka dla gospodarzy. Boakye urwał się z pod opieki obrońców i znalazł przed sobą otwartą drogę do bramki. Kroku dotrzymywał mu jednak Varane, który twardo zaatakował Ghańczyka barkiem i w ten sposób dał powody sędziemu do odgwizdania przewinienia w polu karnym. Sam poszkodowany wymierzył sprawiedliwość, a wynik 3:1 w pełni oddawał przebieg wydarzeń na boisku. Taki rezultat utrzymał się już do końca spotkania i Real stracił na rzecz Valencii prowadzenie w lidze.
Jedynym zawodnikiem z pola, którego można wyróżnić za grę, był wprowadzony w 55 minucie strzelec jednego z najpiękniejszych goli w swojej karierze Karim Benzema. Jedyny z zimną krwią i głową w górze. Nie przez przypadek napisałem 'jedynym z pola', gdyż Iker Casillas w bramce jako kapitan pokazał, że mimo fatalnej dyspozycji zespołu może pokazać się z dobrej strony. Nie uchronił przed porażką, ale swoimi interwencjami nie dopuścił do straty kolejnych bramek i totalnego blamażu. Za chęci pochwałę zgarniają Marcelo, Diego Llorente, Cristian Benavente i Casemiro, ale z czysto piłkarskiego punktu widzenia niczym specjalnym się nie wyróżnili, a nawet zagrali poniżej swojego poziomu, szczególnie dwaj Brazylijczycy. Carlo w pełni zaufał rezerwowym, a Ci nie potrafili ograć średniego zespołu.
Wszyscy niewymienieni wyżej zawodnicy nie zasługują nawet na wystawienie jakiejkolwiek oceny. Pierwszym graczem pod nóż jest Nacho. Mimo, że to jego pierwszy oficjalny mecz w sezonie, chyba nie zapomniał jak kopać piłkę. Tego nie można wykluczyć patrząc na jego grę w tym spotkaniu. Illaramendi, miał dać więcej spokoju i lepsze przejście z defensywy do ofensywy, a sprezentował rywalom gola. Do tego "popisał" się zagranie do Nacho, które przejął Boakye i tylko dzięki Casillasowi nie padła bramka. Isco, o ile jeszcze przez początkowe 15 minut był na boisku, to do końca spotkania postanowił się nie wywyższać i służyć kolegom tylko do przetrzymania piłki. Morata, chyba nie jest stworzony do wybiegania w podstawowym składzie.