Nie mogłem wytrzymać do 7 lutego, co prawda nie ma tu meczu, ale jest coś o trenerze Lillo i nie tylko
.
Po chwili radości z tak okazałego zwycięstwa nad Atletico przyszła niestety pora na zmartwienia. Trener Lillo leży w szpitalu, a ja nie wiem nic na temat jego zdrowia.. być może Almerię obejmie nowy szkoleniowiec. Może nie zawsze było między nami ok, ale to jemu zawdzięczam, że tu teraz jestem i gram zawodowo w piłkę, można powiedzieć, że jest "ojcem" mojego sukcesu.. a ja nie wiem nawet w jakim szpitalu leży. Po meczu z Atletico czułem się dobrze, nic mnie nie bolało.. do czasu. W farworze walki na boisku nie odczuwałem zbyt bardzo zmęczenia, dziś odczuwam je z podwojoną siłą. Ledwo wstałem z łóżka tak bolą mnie mięśnie. Cóż.. sukcesy wymagają poświęceń nie mogę nic na to poradzić. W południe zaczął dzwonić telefon, odebrałem go. Był to trener Frederic.
- Cześć Tuncay, tu trener Frederic. Dzwonię bo chciałbym się spytać czy nie chciałbyś wraz z innymi zawodnikami przejść się do szpitala i zobaczyć co z trenerem Lillo?
- Czemu nie. - odpowiedziałem
- Bądź pod siedzibą klubu za 2 godziny, stamtąd przejdziemy się do szpitala.
Po tych słowach trener się ze mną pożegnał. Ja poszedłem się wykąpać i wkrótce byłem w drodze do centrum. Podjechałem na parking. Przy wejściu stała spora grupka piłkarzy. Wszystkich co prawda nie było, ale wiadomo, że nie każdy mógł znaleźć na to spotkanie czas. Przywitałem się z kolegami. Chwilę potem z budynku wyszedł trener Frederic. Ruszyliśmy do szpitala. Miałem okazję przejść się po mieście, nigdy tego nie robiłem. Mój najdłuższy spacer to z mieszkania na stadion, nie znam za bardzo planu miasta i sam nie porywam się na przechadzki. Była wyśmienita pogoda, nie było parnie wiał wiatr.. aż chciało się żyć. Po 10 minutowym spacerze stanęliśmy przed obskurnym budynkiem.. był to almeryjski szpital. Można powiedzieć, że z zewnątrz wyglądał gorzej niż wewnątrz. Panował w nim okropny zapach, nigdy nie lubiłem szpitali. Ruszyliśmy na 2 piętro, bo to tam leżał trener Lillo. Weszliśmy do pokoju, w którym stały 4 łóżka. Przy oknie zauważyliśmy naszego szkoleniowca. Okropnie zmizerniał, miał wory pod oczami i okropnie się pocił. Poza tym był podłączony do wielu urządzeń. Pierwszo przywitał się trener Frederic, a my za nim chórem. Na twarzy trenera pojawił się uśmiech, zaczął opowiadać, że oglądał tu nasz mecz z Atletico i że aż chciało mu się tańczyć z radości, ale nie dał rady. Potem jak to trener zaczął pojedyńczo oceniać naszą grę, mówił, że graliśmy mądrze w obronie i skutecznie w ataku. Nie pominął też mnie. Powiedział, że mecz z Atletico był jak na razie najlepszym w Almerii i że pokazałem jaja. Posiedzieliśmy tak trochę. Gdy mieliśmy się już zbierać trener nas zatrzymał.
- Czekajcie chłopcy! - krzyknął trener Lillo. - Tu.. na dole jest oddział dziecięcy.. dzieci na pewno by się ucieszyły gdybyście je odwiedzili.
- Czemu nie? - odpowiedział trener Frederic. - Chodźcie chłopaki!
Trener Lillo to dobroduszny człowiek, nie zapomina o nikim, a dla nas to czysta przyjemność umilić czas tym dzieciom. Zeszliśmy na dół i weszliśmy do sali dziecięcej. Zaszokował nas nieco ten widok. Wszystkie dzieci leżały w łóżkach, były to głównie dzieci po chemioterapii.. to nie są jakieś błahostki, a nowotwory. Jednak gdy nas zobaczyły od razu rozpromieniły się im twarze. Zaczęły się nas pytać o autografy i różne tego typu sprawy, a my z uśmiechem na ustach spełnialiśmy ich prośby. Tylko jeden chłopczyk leżał i w ogóle się nie odzywał. Postanowiłem podejść i zapytać się go co z nim. Zauważyłem, że na ścianie ma plakaty.. moje plakaty.
Cześć chłopczyku. - powiedziałem z uśmiechem. - Czy coś ci dolega, że nie bawisz się razem z nami?
Chłopiec spojrzał na mnie jak na ducha, zrobił wielkie oczy.
- Tuncay Bujo? - zapytał bardzo zadziwiony. - czy to na prawdę ty?
- Tak to ja, w pełnej okazałości. Skąd mnie znasz? - zapytałem nieco zmieszany
- Śledzę każdy twój mecz! Grasz najlepiej z Almerii! Mogę autograf?! - powiedział wesoło
- Oczywiście. - powiedziałem biorąc kartkę.
- Bardzo dziękuje! - odpowiedział chłopczyk.
Porozmawiałem z nim chwilę. Dowiedziałem się, że jest chory na nowotwór i nie wie czy dożyje pełnoletności.. to smutne. Powiedział mi też, że ogląda tu w szpitalu każdy mój mecz i że jest kibicem Almerii. Dawno nie widział tak dobrego zawodnika tutaj. Ja próbowałem być skromny, ale jednak na nic się to zdawało. Bardzo zaciekawił mnie ten chłopiec. Miał na imię Juan. Jednak wszystko co dobre szybko się kończy.. minęło sporo czasu, mieliśmy już iść.
- Juan, musimy już niestety iść. - powiedziałem zasmucony.
- No nic.. szkoda.. Tuncay! - krzyknął chłopiec.
- Tak?
- Strzel gola Realowi.
Nieco mnie tym zaszokował.. jak mam tego dokonać? Z uśmiechem odpowiedziałem, że się o to postaram po czym ruszyłem z drużyną w drogę powrotną.