#65
Chłopaki trenują z klubowym lekarzem, dawniej był on asystentem trenera, więc ma jakieś pojęcie. Ja cały czas szukam sposobu jak zdobyć pieniądze. Wypłacilibyśmy przecież z klubowego konta, ale kartę miał tylko prezes. Ale chwila! Wparowałem do jego gabinetu. Tak, wiem, to niekulturalne, ale sytuacja tego wymaga. 3 godziny szukania i zero efektów. Karty w gabinecie nie znalazłem, w sekretariacie też raczej nie mam co szukać, ale pójdę i zobaczę. Otworzyłem drzwi bez pukania. Rzuciłem tylko:
- Jeśli byłaby Pani tak łaskawa, to niech pomoże mi szukać karty bankowej. Tej od klubowego konta. Wie Pani o co chodzi.
- Tu na pewno jej nie ma. Wszędzie mam porządek i zauważyłabym, a zresztą prezes, by tu kartę chował? - zapytała z szyderczym uśmieszkiem.
No tak, w sumie nie - pomyślałem. Wyszedłem z budynku. Pojadę jeszcze do domu prezesa, ale znikome szanse żeby tam znalazła się karta. Wszystkie rzeczy powiązane z zespołem trzymamy w naszym budynku. Zapukałem do drzwi i tym razem przedstawiłem się od razu żeby nie budzić lęku w żonie porwanego.
- Proszę wejść - powiedziała, kiedy zobaczyła mnie w drzwiach.
- Mam do Pani pytanko - powiedziałem.
Zawsze zwracałem się do niej "Pani", nie znałem dobrze małżonki Leszka.
- Czy wie może Pani, gdzie mąż mógłby schować kartę bankową, tę od konta klubowego - ciągnąłem.
- Tak, wiem, ale jak wpadli te, te, te...bandziory, to spytali się go od razu gdzie ona jest! Przystawili mu nóż do gardła, nie miał wyboru, musiał powiedzieć.
- Rozumiem...
- A ma Pan już jakiś pomysł jak zgromadzić te pieniądze? - spytała z nadzieją w głosie. W oczach miała łzy.
- Nie, ale cały czas myślę...
- Na własnym koncie mamy z mężem 10.500 zł., to ledwie jedna dziesiąta tego co musimy uzbierać.
- Proszę się nie martwić, coś wymyślimy. Ja także mam jakieś pieniądze na swoim koncie. Jest to kwota około 9.000 tys. zł.
Byłem bardzo wkurzony na siebie. Ostatnio kupowałem nowe meble i inne rzeczy, dlatego tak mało mi zostało. Nie wspomnę już o wycieczce, czy kupnie auta. I tak by jednak było za mało...Pożegnałem się z Emilią i wsiadłem do auta, by podjechać pod swój dom. Położyłem się na łóżku i zacząłem myśleć. Gdzie w 6 dni można zarobić 80.000 zł.?! Albo chociaż pożyczyć? Miałem szalony pomysł, bardzo szalony pomysł. Jeśli nie wypali - zginę ja, prezes, jego żona. Ale nie mogłem wymyślić jak zdobyć forsę. Na razie z tym pomysłem się wstrzymam, ale jeśli w ciągu 3 dni nikt nic nie wymyśli, będę musiał tak zrobić...
Za 2 dni mamy mecz, mecz u siebie z Arką Gdynia. Na razie tylko ludzie związani z klubem wiedzą, co dzieje się z prezesem. Nie chcemy szumu w mediach, za to też pewnie zginął by prezes...
Minęły te 3 dni. Nikt nie wymyślił dobrego sposobu. Ponadto dziś mamy mecz z Arką. Kibice oczywiście nie wiedzą co dzieje się w klubie. Licencję trenerską mam tylko ja i prezes, więc nikt inni nie może poprowadzić za mnie meczu. To zresztą już by było podejrzane, że bez powodu opuściłem spotkanie, ale zawsze bym wymyślił jakąś wymówkę. Nie ma co jednak rozważać, idę do szatni. To będzie najcięższy mecz odkąd objąłem Dolcan. Nie z powodu poziomu przeciwnika, tylko z powodu sytuacji w klubie...
W końcu sędzia zagwizdał po raz pierwszy. Nie istnieliśmy na boisku. Błąkaliśmy się jak duchy. Już wiedziałem, że ten mecz przegramy. Trzeba być optymistą, ale po tym co robili chłopaki po prostu nie dało się wlać w serce trochę pozytywnej energii. Wcale się nie dziwię, sytuacja jest fatalna, więc nie mogę mieć pretensji do nikogo. Mecz przegraliśmy z Arkowcami 2:0. Trudno, jeszcze nie raz przecież przegramy, teraz najważniejsze jest życie prezesa...
Obudziłem się o 8.00. Jest dziś piękny, słoneczny, niedzielny poranek. Zostały ledwie 2 dni do podłożenia okupu. Dalej nie mamy pieniędzy. Żona prezesa, piłkarze, wszyscy związani z klubem są załamani. Nie mają już jakiejkolwiek nadziei, że uda się. Nikt nie ma pomysłu, tak więc wdrążam swój plan. Spytałem jeszcze tylko powiązanych z drużyną, czy są gotowi na wiele, by uratować prezesa. Odpowiedzieli, że tak. Kazałem im poczekać 1-2 godziny w budynku. Musiałem jechać na miasto. Podjechałem pod więzienie. Musiałem pilnie pogadać z policjantem. Wreszcie udało mi się zaczepić jednego z nich. Powiedziałem, że chciałbym spotkać się z osobą, która siedzi za podrabianie pieniędzy. Ściemniłem, że jestem dalekim krewnym, który wyemigrował do Kanady. Po wielu, wielu latach przyjechałem do Polski i chciałem zobaczyć się ze wszystkimi bliskimi. Od rodziny dowiedziałem się, że mój kuzyn przebywa w areszcie. Niestety, wyleciało mi nazwisko z głowy. Policjant uwierzył w te bajki, bo zaprowadził mnie do pomieszczenia, zaczął wyciągać jakieś teczki.
- Tu jest lista wszystkich, którzy mają wyroki za fałszowanie banknotów - powiedział podając mi kartkę.
Przejrzałem ją, były tylko 2 nazwiska, jeden z nich miał wyrok 13 lat pozbawienia wolności, a drugi 7. Wybrałem tego z wyższym wyrokiem. Pomyślałem, że jeśli został skazany na więcej lat, to był lepszym przestępcą.
- Tak, to Eugeniusz Malinowski. To on - powiedziałem z udawaną radością. - Czy ja mógłbym się z nim zobaczyć? 12 lat już nie widziałem go na oczy!
Policjant zgodził się. Oczywiście najpierw mnie dokładnie przeszukał. Zaprowadził mnie do czystego, sterylnego pomieszczenia. W ścianie był mały otwór z kratami. 5 minut później po drugiej stronie znalazł się brodaty, muskularny mężczyzna z wieloma tatuażami.
Modliłem się, by policjanci wyszli z naszych pomieszczeń. Tak też się stało. Ustalili, że mamy 20 minut na rozmowę. Rozejrzałem się dokładnie dookoła.
- Czego?! - zaczął zachrypłym głosem więzień.
- Słuchaj, mam sprawę. Nie znasz mnie, jak chcesz mogę się przedstawić, ale myślę, że od razu lepiej przejść do rzeczy.
- No mów już wreszcie, nie wiem po ch*j tu przylazłeś, marnujesz mi czas zas*ańcu.
- Wiem, że siedzisz za fałszowanie banknotów. Chcę wiedzieć jak je tak dokładnie podrobiłeś, że dostałeś aż 13 lat. Mam pewien problem z finansami, mafia mi na karku siedzi - znów zacząłem kłamać.
- Hahahahaha - zachrypłym głosem zaczął się śmiać. - To doj*bałeś. Nie chcę Cię straszyć cieniasie, ale jak oni poznają, że to blef to twoją wątroba będzie w Rosji na drugi dzień. Hahahaha - znów zaczął się śmiać.
- To powiesz, czy nie? W potrzebie jestem.
Po wielu błaganiach, więzień zgodził się. Dokładnie go słuchałem. Wkrótce skończył się czas odwiedzin, wiedziałem już wszystko co chciałem wiedzieć, teraz muszę powiedzieć to w klubie.Będzie sporo pracy...
W następnej części: cd.